wtorek, 9 sierpnia 2011


Pewnego razu była sobie pewna kura. Była wyniosła, grubiańska i nieprzyjemna. Inne kury nazywały ją między sobą królewną, gdyż nosiła się jak dama a maniery miała- co tu dużo mówić- jak z kurnika!  Otóż i tam mieszkała.
Na nikogo nie zwracała uwagi. Nikt jej nie lubił, a i ona lubiła tylko siebie samą, co często podkreślała.
Inne kurki,  już nie tylko plotkowały o jej grubiaństwie i samolubstwie, ale wręcz głośno uskarżały się w jej obecności innym mieszkańcom podwórka.
Biedny kogut, ten to dopiero źle trafił. Zakochał się nieprzytomnie w owej kurce samolubnej. Kogut był zakochany aż po sam czerwony grzebień na czubku głowy. Jan- bo tak mu było na imię- wciąż z daleka zerkał na swoją ukochaną (która nawet o jego istnieniu nie wiedziała, tak była zajęta przeglądaniem się w porannej kałuży, lub rozczesywaniu swych piórek, czy czyszczeniu swych bucików- kura w bucikach! Kto to widział takie parady!) a trzeba wiedzieć że kogut był bardzo nieśmiały i tylko ukradkiem, podczas porannego piania, zerkał zza płotka na swoją wybrankę.
Podczas dnia za to, podążał za nią wzrokiem z ukrycia- najczęściej zza kurnika. Tam bardzo często bywał widziany. Ale nie dało się ukryć tego szczególnego uczucia. Całe gospodarstwo plotkował- od psa po mysz, zakradającą się na noc do siana, leżącego w oborze.
Wszystkie zwierzęta już wiedziały i wszystkie obserwowały z napięciem każdego kolejnego dnia, co się stanie: czy to dziś Kogut Jan odezwie się wreszcie do tej strojnisi- modnisi ?
 Aż wreszcie panie kurki- szczególnie bliskie sąsiadki z tej samej grzędy co nasza samolubna bohaterka- zaczęły planować spotkanie koguta z wybranką. Doszły bowiem do wniosku, że zmieni to kapryśną kurę na lepsze.
Pewnego dnia, jedna z kur- ta, która miała najbardziej dosyć wyniosłości kury królewny- bo spała na grzędzie obok niej, odciągnęła koguta Jana od kurnika i zaprosiła go do obory na pogawędkę. Kura Hanna- najbardziej gadatliwa, ale i dobroduszna kura w całym gospodarstwie- zaczęła mu dawać wskazówki co ma zrobić, by serce kury zdobyć.
Kwiatek następnego dnia wcale nie ucieszył kury królewny. Prychnęła tylko i zjadła go bez smaku, ale za to ze złośliwością. Dnia kolejnego smaczne ziarno- też wzgardziła. Odeszła i pod dziobem stęknęła tylko, że to są bzdury jakieś. A potem ponoć dodała, że nie będzie jadła już więcej takich pysznych ziarenek, bo sobie figurę zepsuje.
Jakaś kura, dziobiąca kukurydzę obok niej odpowiedziała z przekąsem, że to są dowody miłości i że ona sama byłaby najszczęśliwszą kurą pod słońcem, gdyby ktoś obdarowywał ją takimi podarkami. A ona- królewna jedna- powinna być szczęśliwa, że ktoś ją kocha- i że powinna się odwzajemnić. Ta tylko odwróciła się na pazurze i wrzasnęła: „ kocham tylko siebie, nikogo innego! Moje serce należy do mnie, nie będę się dzielić nim z nikim innym!”
Ot i masz babo placek! Albo masz kuro ziarno!
Co było robić, trzeba było współczuć biedakowi kogutowi, który już sam nie wiedział jak ma postępować względem swej wybranki. On wiedział, że ona jest gburowata, ale i tak ją kochał. Mimo wszystko kura złamała mu serce. Przestał jeść, płakał i chudł w oczach- inne kury niepokoiły się, że nawet pieje jakoś smutno i bez energii.
Czas leczy rany, ale kogucia rana goiła się bardzo powoli.
Pewnego dnia karta się odwróciła. Przyszła kolej na strzałę Amora skierowaną w stronę kury Matyldy (tak, tak takie piękne imię nosiła ta gburowata kura!).
 Na podwórku pojawił się nowy mieszkaniec- kot łowny Henio. Przystojniak jakich mało. Szarawe umaszczenie, biały wąs, białe rękawiczki. To on zawrócił w głowie kurze, która wzgardziła miłością koguta. No i zakochała się w kocie.
Przynosiła mu kwiatki, które on deptał. Dawała mu ziarno, które on rzucał w myszy. Podfruwała do niego, on ją przeganiał. Myślała, że kot ją lubi, podczas gdy on jej nie zauważał- ponieważ był taki jak ona- skoncentrowany na sobie.
Wszystkim wokół chwaliła się, że jej ukochany Henio uwielbia ją ponad wszystko i na pewno niedługo razem zamieszkają- pewnie nie w kurniku ale może w domu!
Aż tu razu pewnego, kiedy wystroiła się w chusteczkę z targu i nowe buciki z fioletowego materiału, i była w drodze do ukochanego, żeby opowiedzieć mu o swoim uczuciu, porwał ją Lis. Sprytny lis. Lis Alojzy czekał już na nią od kilku godzin, ukryty w krzakach pod płotem. O dziwo nie krzyczała. Nie bała się. A wszystko dlatego, że była przekonana o tym, że jej ukochany zaraz ją odnajdzie, uratuje i poniesie na swym grzbiecie z powrotem do kurnika.  Nic bardziej mylnego!  Ale to nie kot ją uratował. To kogut za nią pobiegł i wyrwał z łap lisa, kiedy ten otwierał drzwi do swojej kryjówki w starym pniaku drzewa.
Lis Alojzy zdziwił się bardzo na ten widok. Zobaczywszy dwa dania drobiowe na swym pustym dotąd talerzu- oczywiście oczami wyobraźni, zamyślił się na chwilę- możliwe, że nad sosem, czy przyprawami- i ta chwila wystarczyła dzielnemu kogutkowi Jankowi, żeby uciec z kryjówki porywacza zabierając ze sobą Matyldę.
 W milczeniu biegli oboje aż do płotu, gdzie kura Matylda została porwana. I jakby właśnie ten widok przypomniał jej o swoim nieszczęściu.  Oburzona i zła na kogutka za ratunek zaczęła na niego krzyczeć: „Dlaczego mnie uratowałeś! Przez ciebie kot Henio nie będzie wiedział gdzie mnie szukać! Nie dojrzy śladów, które zatarłeś! On by mnie uratował, ty nie potrzebnie się fatygowałeś. Już możesz sobie iść. Niepotrzebnie wtrącasz się w nie swoje sprawy.  Kot by to zrobił lepiej, ale skoro mu w tym przeszkodziłeś- to już nie będzie mógł mnie uratować!”
Na całe szczęście kogut jej nie słuchał, tylko ciągnął za skrzydło w stronę podwórka, żeby jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie płotu. I choć ta całą drogę gadała jak najęta o tym, że kot by ją lepiej uratował, wszystkie mijane zwierzęta klaskały w skrzydła i łapki i łapy gratulując odwagi kogutowi Jankowi. Ten nieśmiało spuszcza wzrok i uśmiecha się pod dziobem. Nagle kura wyrywa się, widząc już swój kurnik i raz jeszcze powtarza, że kot Henio by ją uratował.
Kogut wie co to za jeden i pokazuje jej pazurem kota- bohatera. Kot Henio, kot łowny wyleguje się na słońcu i macha nerwowo ogonem, bo te wszystkie małe istoty podwórkowe zakłócają mu odpoczynek, a on tak ceni spokój. Kura Matylda nie wierzy. Prycha na koguta i biegnie w stronę leżącego Henia.
Staje nad nim, przesłaniając mu dostęp do słońca i zadaje pytanie: „Heniu, czy uratowałbyś mnie gdyby porwał mnie lis?”. Ponieważ kot długo nie odpowiada, kura przymilnie dodaje: „Wiem, że byś mnie uratował kochany, ale powiedz to głośno  im wszystkim”. Na te ostatnie słowa wszyscy- pies, stado myszy, inne kury i indyki, a także dwie gęsi i kaczka, wszyscy wlepili swoje oczka w kota i stojącą nad nim kurę Matyldę. Z oczekiwaniem zamarli w bezruchu.
Kot zaczął się śmiać. A kiedy przestał powiedział, że Matylda ma sobie pójść bo zasłania mu słońce. A i dodał jeszcze coś: „Czy ja nie mam innych rzeczy do roboty? Lepsze rzeczy robię niż latanie za kurami- jedna w tą druga w tamtą- nie mam czasu. Słońce świeci, ładna pogoda- trzeba korzystać. Ratowanie kur nie leży w moim obowiązku.” I tu wyciąga zza pazuchy jakiś papier, rozwija go i wskazuje pazurem na środek.
-To mój kontrakt. Mam tu łowić myszy, a nie kury ratować.
Wtedy wszyscy- poprzednio wymienieni- zaczęli się śmiać jeszcze głośniej od kota.
Kura Matylda posmutniała w oka mgnieniu. Ale nie dała poznać po sobie niczego. Szybko pobiegła do kurnika, schowała głowę między pióra i gorzko zapłakała. Jeden tylko kogut się nie śmiał. Było mu przykro, że Matylda przejrzała na oczy w takich warunkach. Wiedział dobrze, że szybko nie dojdzie do siebie.
Złamane serce. Długo nie wychodziła z kurnika. Ze trzy dni może. Kiedy wyszła w końcu nikt jej nie mógł poznać. Przepraszała, uśmiechała się i próbowała pomóc przy czym się dało.
Każdy mieszkaniec podwórka był miło zdziwiony tą kurzą odmianą. Chyba nikt nie przypuszczał, że nadejdzie taki dzień. Kura Matylda zmieniła się całkiem. Na dobre oczywiście. Znalazła wśród drobiowego tłumu kogutka i przeprosiła go za swoje złe zachowanie.   
-Bardzo ci dziękuję, że wtedy mnie uratowałeś. Nie powinnam mówić tych wszystkich niedobrych rzeczy, które wtedy powiedziałam. Przepraszam. Jesteś najwspanialszym kogutem pod słońcem ! Nie byłam ciebie warta i nigdy nie będę.- smutno stwierdziła.
A potem dodała jeszcze: - Taki świetny kogut- piękny i dzielny powinien być szczęśliwy bo jest bohaterem, a nie smucić się z powodu takiej głupiutkiej kurki jak ja. Nie zasługuję na to, żeby mieszkać wśród takiego wspaniałego drobiu.- i tu potoczyła skrzydłem dookoła, pokazując wszystkich zebranych wokół.
-Idę sobie. W lesie, daleko stąd nie będę miała kogo krzywdzić.- Uśmiechnęła się niby na pożegnanie.
-Ale też nie będziesz miała kogo przepraszać.- zauważyła jedna z kur.
Smutno się zrobiło na podwórku. Ale nikt nie śmiał zatrzymywać kury Matyldy.
Ta wyjątkowa kura- strojnisia, w kolorowych koralach, z chusteczką zawiązaną pod szyją, umalowana na policzkach sokiem z malin teraz opuszcza podwórko. Już jest za płotem. Widać już tylko dużą różową plamę z mniejszą –żółtą. Ta mniejsza to mały tobołek, który wzięła ze sobą na odchodne. W środku znajduje się chusteczka na zmianę i parę ziarenek pszenicy na drogę.
Ostatni najdłużej przyglądał się odchodzącej kurze kogut Janek. Mrugał powiekami, żeby ukryć łzy. Wiedział że i słuszne i nie słuszne zarazem było postanowienie Matyldy.
Inne kury, widząc jego smutną minę i zastanawiający wzrok, zaczęły mu radzić, żeby pobiegł za nie.
-Ona zmieniła się dla ciebie, Janku.- powiedziała kura Zosia i poklepała go po szyi zachęcająco. Kogut- jeszcze nie zdecydowany, jeszcze bijący się z myślami, już prawie gotowy do czynu, nagle przyspiesza swą decyzję, powodowany krzykiem. Biegnie w tym kierunku. Słyszy słabnący krzyk o ratunek. Biegnie co sił w nogach. Frunie nisko, byle szybciej. Dobiega do polany- tuż przy zagajniku. I widzi szamoczącą się Matyldę, uwięzioną w dziobie sokoła! Macha ona niezdanie jednym skrzydłem- bo drugie ugrzęzło wewnątrz paszczy porywacza. Tym razem- myśli sobie kurka- na pewno zostanę zjedzona, jak nic.
Na szczęście sokół dopiero co wzbijał się w górę i kogut Janek miał szansę wzlecieć do jego wysokości. Dziobnął  parokrotnie wielkiego ptaka i opadł ostatkiem sił na ziemię. Ten nie spodziewając się ataku, wypuścił porwaną i samotnie wzbił się ponad las. Kura Matylda miękko wylądowała w skrzydłach koguta Janka. Jeszcze przerażona, ale szczęśliwa jak nigdy, ściskała go za szyję i tuliła się mocno do swego wybawiciela. Mimo, że niektóre uściski bolały nieco koguta, nie dał nic po sobie poznać.  
-Wybaczam ci wszystko, Matyldo. Bo cię kocham. Kochałem cię jak byłaś nieznośną, gburowatą zołzą, to tym bardziej będę cię kochał taką słodką i uroczą ziarnkodziobkę.
I tu kończy się bajeczka o kurze Matyldzie i kogucie Janku.

Od siebie dodam, że jakiś czas po zakończeniu tej historii przechodziłam obok płotu pewnego gospodarstwa położonego tuż przy lesie. Zobaczyłam tam śliczny obrazek: kogut, kura i jajko. A co było śmieszne w tym- to to, że przez dłuższy czas jakaś pani próbowała to jajko zabrać (wiadomo kury w gospodarstwie służą do znoszenia jajek) a kogut skutecznie jej to uniemożliwiał. A to dziobał w rękę, a to pazurem zadrapał a to kura mu dopomogła swoim dziobem też dziobnąć nie raz. I tak ta pani siłowała się z owym drobiem, aż zobaczyła że jej się przyglądam i ustała w usiłowaniach. Podeszła do płotu i zaczęła się żalić na tą dwójkę. Odpowiedziałam jej, żeby dała spokój pewnie inne kury mają więcej jajek w kurniku. A ona akurat uparła się na to jedno- i to tak dobrze strzeżone.
Może to właśnie jest ich jajko, którego nie chcą oddać- dodałam, a pani się ze mną zgodziła i zostawiła w spokoju koguta, kurę i jajko między nimi.



  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz